wtorek, 28 stycznia 2014

`The Past Always Comes Back` rozdział. 28

Brooklyn's POV.
       Czułam, że wypływam na powierzchnię. Wreszcie złapałam te cholerne światełko, chodź nie wiem ile czasu minęło, odkąd trzymałam je w dłoniach.
       Powoli zaczęłam odzyskiwać czucie w swoim ciele i mogłam wreszcie rozróżnić, gdzie mam rękę, gdzie nogę i jak ciężko mi się oddycha.
- Mamy ją. - ktoś odezwał się donośnie, a ja z nadzwyczajnym wysiłkiem uniosłam powieki ku górze, niemal od razu je znów zamykając. Co za popieprzony idiota, świeci mi jakąś latarką po oczach?!
- Przepraszam bardzo, już możesz otworzyć oczy. - odezwał się ponownie, a ja ufając mu, bezpiecznie wykonałam jego polecenie.
Zakaszlałam cicho, mrugając kilka razy i przyzwyczajając się do jasności pomieszczenia. Obok stała maszyna, wychwytująca moje bicie serca, oraz puls. Czułam, jakby w moim gardle mieściło się tysiąc igiełek, kujących mnie za każdym oddechem.
- Pewnie chcesz pić. - jedna z pielęgniarek, uśmiechnęła się do mnie, podnosząc moje ciało lekko i poprawiając mi z tyłu poduszkę. Jęknęłam cicho, czując, jak cała jestem obolała. Delikatniej.
Następnie podała mi kubek, który od razu chwyciłam, łapczywie połykając jego zawartość, czyli wodę mineralną.
- Spokojnie, wolniej. Musisz się przyzwyczaić.
Odłożyłam go na stolik, przecierając jedno oko.
- Co.. Co jest dzisiaj za dzień? - zapytałam niepewnie, modląc się o to, że wcale nie minęło kilka miesięcy, tak jak opowiadał mi Justin. Może przesadzał?
- Dziś jest piątek, szesnasty czerwca.
Otworzyłam szeroko oczy, niemal tracąc na chwilę zdolność oddychania. Ja..Ja tu leżałam 6 miesięcy?!
-
Ej, oddychaj. Spokojnie. Twój chłopak pewnie zaraz tu będzie. - uśmiechnęła się do mnie szerzej, gdy wyraz zaskoczenia pojawił się na mojej twarzy i wyszła, jakby nigdy nic.
Skąd wie?
***
Stanął w drzwiach, ręką zasłaniając usta i szeroko otwierając oczy. Znieruchomiałam na kilka sekund, widząc w jego oczach łzy. Zmarszczyłam brwi, widząc jego reakcję. Coś nie tak?
Rozpostarłam ramiona z nadzieją, że podejdzie i mnie przytuli. I nie myliłam się. Zrobił kilka chwiejnych kroków, wpadając we mnie i oplatając mnie swoimi ramionami w talii. Jęknęłam cicho z lekkiego bólu jaki mi zadał, ale nie zwracałam zbytnio na niego uwagi.
- Wiedziałem. Wiedziałem, że jesteś.. Jesteśmy silni. - szepnął, starając się powstrzymać i tak migoczące łzy w jego oczach.
Zagryzłam wargę, widząc, z jaką miłością i pożądaniem na mnie patrzał. Każdy skrawek mojego ciała był przez niego niemal połykany wzrokiem.
- Justin.. Kocham Cię. - wychrypiałam, nie dając mu czasu na odpowiedź i łącząc nasze usta w pocałunku.
- Bałem się, że nigdy tego już nie usłyszę - Odwzajemnił go od razu, wkładając w niego swoją miłość, tęsknotę, smutek i irytację wywołaną, przez tak długie czekanie na mnie. Jego język, nad wyraz delikatnie pieścił moje podniebienie, jakby bojąc się, że pocałunkiem zrobi mi krzywdę. Uśmiechnęłam się słabo, wplatając w jego włosy swoje palce, dzięki czemu zyskując jego jęk. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie. Ale czekała mnie jeszcze prawdopodobnie, najgorsza rozmowa.
***
-
Justin.. - wychrypiałam, przerywając dość długą ciszę, w czasie której leżałam oparta o jego klatkę piersiową. Gdyby pielęgniarki nas zobaczyły.. O Boże. Piekło. Czułam przy uchu bicie jego serca, było nieco przyśpieszono, co trochę mnie dekoncentrowało. Podniósł się, spoglądając na mnie i odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. - Tak?
- Czy.. Czy moi rodzice tu przychodzili? - zapytałam cicho, bawiąc się koniuszkiem wystającej kołdry, z pod koca. Wziął głęboki oddech, łapiąc moja dłoń i wyprostowując zgnieciony nieco materiał. Splótł nasze palce, lekko je zaciskając.
- Kilka razy. - odparł, nieco zmieszany, a ja poczułam silne ukłucie bólu gdzieś w okolicy serca. Kilka razy? Kilka razy w ciągu sześciu miesięcy? 
- Wiem, że ich nie było. - mruknęłam, unosząc nieco głowę i wpatrując się w jego czekoladowe tęczówki. Usilnie próbował uniknąć mojego wzroku, jednak poddał się, wpatrując we mnie.
- Nie smuć się, oni na pewno chcieli, tylko Sharon i te wszystkie wypadki..
- Oni mnie nienawidzą. - przerwałam gwałtownie, pocierając swoje ramiona rękami. - Nie dziwię się im. Jedną córkę już stracili kilka lat temu, potem wróciłam, a teraz w dodatku mogłam doprowadzić do śmierci drugiej. - zaśmiałam się gorzko z siebie, czując jak bardzo powstrzymuję się od uronienia łez. Kręciłam głową przecząco, zagryzając żałośnie wargi. - Muszę być chodzącym problemem, co?
- Przestań. Nie mów tak. - Justin podniósł ton, łapiąc moje ręce i przyciągając mnie do siebie i obejmując w swoich szerokich ramionach. Zamknął mnie w uścisku, jak małe dziecko, nie pozwalając na wydostanie się. Pociągnęłam nosem, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. - A jak inaczej mam to wyjaśnić? Za wszelką cenę, próbowałam ich uchronić, Justin.. Tak bardzo chciałam.. - zaszlochałam, nie wytrzymując i wybuchając potokiem łez, wraz z cichym łkaniem.
- Tymczasem prawie doprowadziłam do śmierci własnej siostry. - powtórzyłam znów to zdanie, uświadamiając sobie dopiero teraz, co ono naprawdę oznacza.
- Przestań. To, że ten kutas zamknął Cię w swoim świecie, nie oznacza, że to Twoja wina. Robiłaś wszystko co w Twojej mocy, aby nas wszystkich uchronić, więc przestań się do cholery obwiniać. - warknął chłopak, wstając gwałtownie i podnosząc mnie za sobą. Przycisnął mnie nieco do ściany, łapiąc za nadgarstki i lekko je ściskając.
- Nie jesteś tu niczemu winna. - szepnął, w moje usta, przymrużając swoje oczy. Mój oddech przyśpieszył, czując jego ciało, które naciskało na mnie.
Złożył najdelikatniejszy w życiu pocałunek na moich ustach, sprawiając, że mój świat zawirował, a mnie samej zrobiło się okropnie ciepło. - Jeżeli Cię nienawidzą, to są wystarczająco ślepi i głupi, aby nie zauważyć, jak wiele dla nich zrobiłaś.
Westchnęłam głośno, czując, że gdzieś tam  w środku ma racje.
***
Siedem dni później.

     Mój pobyt w szpitalu właśnie się zakończył. Nie mogłam już wytrzymać tego ohydnego żarcia ze śmietnika i sztucznej atmosfery w całym szpitalu. Pielęgniarki chyba nie lubiły mnie ze względu, na tak przystojnego chłopaka, jakim jest Justin. Wcale im się nie dziwię, chodź to trochę chamskie, wrzucanie mi włosów do zupy. Zanim spytacie - tak. Widziałam jak jedna z nich to robi, chichrając się z drugą. W każdym bądź razie, ten etap został zakończony i mam nadzieję, że już więcej tam nie wrócę.
      I chodź nie chciałam tam wracać, to jeśli mogłabym teraz.. Zrobiłabym to. Stałam właśnie z Justinem przed drzwiami mieszkania moich rodziców i wpatrywałam się w ten głupi dzwonek. Moje ręce i umysł odmówiły mi posłuszeństwa, jakby nagle ktoś przycisnął na mnie przycisk " wyłącz ".
- Masz zamiar się kiedyś ruszyć? - szturchnął mnie ramieniem, próbując wymusić u mnie uśmiech, którego i tak nie zdobył. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Nie chciałam. Nie po tym, co się wydarzyło. Nim się obejrzałam, a raczej usłyszałam, jego palec wcisnął guzik, a dźwięk tak bardzo znanego mi dzwonka, odbił się w moich uszach.
- O nie.. - pisnęłam.
Szatyn musiał mnie aż przytrzymywać, abym nie uciekła. Moje ciało zalało się zimnym potem, a ja sama zacisnęłam mocno ręce z nadzieją, że ich nie będzie. Niestety.. Bóg mnie nienawidził.
-
O, Brooklyn..Justin.. - gdy drzwi się otworzył, w nich stanęła moja mama, której mina wyrażała zdezorientowanie.
- Możemy wejść? - wychrypiałam, zdobywając się na jakiekolwiek słowa.
Odwróciła głowę do tyłu niepewnie, spoglądając do środka, a następnie prawie niezauważalnie skinęła głową. Odsunęła się, dając nam dostęp do mieszkania. Justin przepuścił mnie w progu.
Zrobiłam pierwsze kilka kroków i już wiedziałam, że coś jest nie tak. W przedpokoju stały z cztery zapakowane walizki. Otworzyłam zszokowana usta, aby coś powiedzieć i spojrzałam na zdenerwowaną mamę.
- Wy..Wy wyjeżdżacie? - szepnęłam, zdobywając się na spojrzenie matce w oczy. Miała je przeszklone i widziałam, że walczyła z przytuleniem mnie do siebie.
- My nie. Ty tak. - odpowiedział mi niski, męski głos, wchodzący do pokoju. Rozpoznałam w nim własnego tate, który spoglądał na nas złowrogo, za sobą trzymając Sharon.
- Sharon, chodź tutaj. - zawołałam ją, ale mężczyzna przytrzymał ją swoją ręką.
- Nie.
- Co to znaczy, że ja wyjeżdżam? - zdobyłam się na uniesiony głos.
- Te walizki czekają na Ciebie, odkąd dowiedzieliśmy się, że się przebudziłaś. - odparł spokojnie, wciąż utrzymując na mnie swoje silne spojrzenie.
- Ale tato..
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem już Twoim ojcem. Ona nie jest Twoją siostrą, a to nie jest Twoja matka.- wskazywał po kolej na części mojej rodziny, warcząc.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w policzek, z otwartej ręki. Moje źrenice rozszerzyły się do granic niemożliwości.
- Tato, ja wiem, że to moja wina.. Wiem, że prawie doprowadziłam do tragicznego wypadku, ale uwierz mi.. Uwierzcie mi wszyscy, że gdybym tylko mogła, chciałabym się znajdować na miejscu Sharon. Gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas i.. odkręciła to wszystko. Przecież ja Was kocham, tato. - łzy napłynęły do moich oczu, widząc, jakby przed sobą małą Sharon, przywiązaną do bomby.
- Bierz swoje rzeczy.
- Mamo.. - pisnęłam, odwracając się w jej stronę, ale ona odwróciła wzrok, oddalając się w głąb salonu.
- Proszę, niech państwo ją chociaż wysłuchają! - Justin krzyknął, widząc, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdowaliśmy.
- Wynoście się! Oboje! Zniknijcie z naszego życia!
____________
Ale drama.. : o Ciekawi jesteście, co będzie dalej? Co się stało z Jeniffer, Jamesem i Drakiem?
Cóż.. Będzie trochę do opowiedzenia, ale to w przyszłym rozdziale :) Opowiadanie dobiega końca już niestety, ale myślę, że nie opuścicie mnie na tym drugim? <3
Jak Wam sie podoba rozdział? :) 

8 komentarzy:

  1. O matko <3<3<3<3

    Boski rozdział <3<3<3

    Tylko Ci rodzice......... ;((((


    Anana

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział :)
    cieszę się, że się obudziła
    tylko ci rodzice...
    nienawidzę ich
    szkoda, że zbliżasz się do końca
    ale wszystko co piękne się kiedyś kończy
    @Agnes5542

    OdpowiedzUsuń
  3. jejku to cudownie, że się obudziła <3
    rodzice Brooklyn <<<<<

    OdpowiedzUsuń
  4. Heey skarbie .!
    Mam chwilę i przeczytalam ..
    Bomba ..
    Trochę nie fair postąpili jej rodzice ..
    Nie rozumiem ich ..
    dopiero co odzyskali córkę .
    Fakt .. gdyby nie ona Sharon bylaby bezpieczna ..
    Ale każdy popelnia blędy .. A tu nie bylo jej winy ..
    Kocham Cię i blogi .!
    Czekam na następny !

    jest już drugi :

    http://as-long-as-you-are-with-me-baby.blogspot.com/2014/01/rozdzia-2.html

    ~ Weronika Bieber ..

    OdpowiedzUsuń

  5. Matko kochana! Nie spodziewałam się tego, że rodzice tak po prostu wyrzucą ją z domu! Ten ojciec jest straszny, a co do matki, widać, że ma wyrzuty sumienia. Całe szczęście Justin jest przy Brookie i mam nadzieję, że zaopiekuje się nią, bo ona potrzebuje teraz wsparcia.
    W ogóle to strasznie mi szkoda, że opowiadanie dobiega końca, ale ja na pewno Cię nie opuszczę ;-*
    Cudowny rozdział, czekam na kolejny ;-*
    my-heaven-jb.blogspot.com
    the-other-side-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O JAPIERDOLE !!!! :O Ale ci rodzice są pojebani ! No... jak można wyrzucić dziecko z domu???!!! Przecież ona była do cholery przez (chyba) 3 lata gwałcona niemalże codziennie, a oni ją jeszcze za to karają I TO WYRZUCENIEM Z DOMU ??!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ejjjj dodaj szybciej rozdział ;((( :D !!!

    OdpowiedzUsuń